Historie

Krótka historia Afterianów

Czyta się około: 5 minut

zdjęcie do artykułu

Kiedyś świat tętnił życiem. Mimo wojen, globalnego ocieplenia i rozwarstwienia społecznego szedł do przodu. Wtem nastał niekończący się after, a za tym, co działo się przed prawie nikt nie tęskni.

Od weekendu do weekendu

 

Pewnie dlatego, że wcześniej było szaro, nudno i przewidywalnie. Życie obfitowało w zróżnicowane krajobrazy, lecz finalnie dawało i zabierało po równo — niezależnie od statusu i miejsca urodzenia. 

 

Ludzie z różnych zakątków globu budzili się w różnych domach. Przeciągali się w różny sposób i jedli śniadania. Też różne. Potem ubierali różne buty i wychodzili toczyć głaz.

 

Ten sam. Pomimo tylu różnic.

 

Wielu z nich robiło to bez cienia protestu. Wierzyli, że właśnie na tym polega ich egzystencja. Inni pchali kamień po coś — w imię gorejących namiętności, śmiałych podbojów i przełomowych odkryć. Były też jednostki, które nie zadawały pytań i nie oczekiwały odpowiedzi. Z pokorą i uśmiechem na ustach turlały fundament swej maluczkiej, prostaczej egzystencji. 

 

Zawsze od poniedziałku do piątku. Nigdy podczas weekendu.

 

W weekend się odpoczywało. Obowiązywała zasada pt. Budzikom śmierć. Za nieprzestrzeganie jej groziły takie konsekwencje jak przymusowe spanie do południa, śniadania w porze obiadowej i wydłużone areszty kąpielowe. Najbardziej niereformowalnych skazywano na słodkie nicnierobienie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia warunkowego.

 

Weekend rządził się surowymi prawami, lecz z drugiej strony zbliżał ludzkość do bezpowrotnie utraconego raju. Jabłko z drzewa poznania dobra i zła, zamiast odbijać się czkawką, zachwycało smakiem i kusiło soczystością pozbawioną przykrych konsekwencji. No, może oprócz lekko uciążliwego poniedziałku, ale i z nim każdy jakoś sobie radził.

 

I tak się żyło. Od weekendu do weekendu, w określonych ramach i względnej harmonii. Nikt nie przypuszczał, że wkrótce najcudowniejsze dwa dni w tygodniu, zamiast dawać siłę, zaczną być źródłem słabości.

 

 

Jak Zwał tak zwał

 

Wszystko zaczęło się od personifikacji pewnego stanu. Nieco przypominał przywołane wcześniej życie, ale jeszcze bliżej było mu do śmierci. Owszem, dużo dawał, ale zabierał znacznie więcej. Do tego kusił tak, jak wąż czynił to z Adamem i Ewą.

 

Mówiono o nim Zwał, choć nazywano też go Zwałą. 

 

Płeć tej personifikacji pozostawała niejasna. Raz żeńska, kiedy indziej męska. Bywała też bezosobowa, ale w sumie w tym przypadku nie o płeć się rozchodziło. 

 

Bardziej o wpływ. Dotkliwy, bolesny i bardzo osobisty, jak na kogoś, kto nie posiadał określonej osobowości.

 

Ludzie gadali — jak zwał, tak zwał, a jak Zwała, to Zwała. Nasza bohaterka tkwiła w nieustannym przeistoczeniu, zdobywając coraz szerszą i mroczniejszą sławę.

 

Poplecznicy Zwały, znani jako Zakon Afterianów  mieli dość przyjemnych, poukładanych weekendów, gdzie regeneracja przed następnym tygodniem pełnym wyzwań jest celem nadrzędnym. Chcieli wrażeń. Ekscesów. Sensacji. Interesowały ich przeżycia transgresywne.

 

I nowy porządek, w którym ziemie, miasta i państwa całego świata ogarnie Zwała.

 

Niebawem doszli do wniosku, że najprostszym sposobem na zwałę jest deprywacja snu. Postanowili osiągnąć ją za pomocą afterów.

 

Dziwne to były spędy. Już w piątek ludzie zbierali się w wynajmowanych mieszkaniach, najczęściej obskurnych, choć trafiały się też bardziej wyszukane. Tam pogrążali się w rozpuście. Zasunięte zasłony szczelnie odgradzały od światła, co skutkowało brakiem poczucia czasu i niewiedzą na temat aktualnej pory dnia lub nocy. Im dłużej after trwał, tym więcej absurdu malowało rzeczywistość, przenosząc ją z szarej rutyny prosto w długie szpony mistycyzmu.

 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a na afterach nigdy go nie brakowało. Menu serwowane w płynnej i sproszkowanej formie wchłaniało się natychmiastowo, dając czystą energię. Tu i teraz. Dzięki niemu aftery trwały coraz dłużej i stopniowo wkradały się w dotychczas niezaburzoną strukturę tygodnia. Oprócz weekendów ludzie zaczęli imprezować także w dni powszednie. Godziny zlewały się w doby, a doby rozciągały się jak tripy po substancjach halucynogennych. 

 

Nastąpiło zaniżenie standardów. Instytucje publiczne wysiadały, bo brakowało trzeźwych pracowników. Szkoły wiały pustką, bo młodzież siedziała na afterach, a najmłodsi szukali na nich rodziców. W szpitalach zaprzestano leczenia, bo dostęp do leków zamieniał izby przyjęć i sale operacyjne w kolejne aftery.

 

Krucho było nie tylko pod kątem holistycznym, ale również jednostkowym. Ludzie tracili stanowiska, trwonili majątki i rozbijali relacje. Gdy nie siedzieli na afterze, to czekali w kolejkach do psychoterapeutów. Opowiadali o przelotnych znajomościach i narkotycznych wizjach. Na koniec dziękowali i mówili, że wrócą.

 

I wracali. Nie do gabinetu, tylko na kolejny after.

 

Elity międzynarodowe konsekwentnie odwracały wzrok od postępującej zagłady. Tymczasem rozbestwieni do granic Afterianie wezwali największych, afterowych kartografów, aby nakreślili mapę z nowym, wspaniałym światem.

 

I tak Francja, kosztem prestiżu i luksusu, zyskała Lażulowe Wybrzeże i oddzieliła się od Wielkiej Sypanii za pomocą Kanału La Melanż.

 

Zaś na terenie Afryki Zachodniej pojawiło się Wybrzeże Klatki Schodowej, pełne opalonych luf, strzykawek i rozbitych butelek, leniwie kołyszących się wraz z falą.

 

W Polsce przeniesiono stolicę z Warszawy tam, gdzie jest jej prawowite miejsce. Do Crackowa.

 

A kiedy w Crackowie koronowano pierwszego od wieków Króla Cracka, na dalekich antypodach narodziła się Nowa Zielandia. Krajami partnerskimi zostały Demokratyczna Republika Bonga, Wybrzeże Kości Haszowej i Nowa Skunlandia.

 

Nowa Zielandia pozostawała w konflikcie z Gieblartarem, na którego wzgórzach wznosił się Zamek Maurów. Tam, po spożyciu tajemniczego płynu do czyszczenia felg, na nowo otwierały się wrota percepcji.

 

Gieblartar w znacznej części leżał na terenie Zatoki Kacsona, gdzie ból głowy i klinowanie nigdy nie ustawały. 

 

Z Zatoki Kacsona łatwo wypływało się prosto na Morze Kaspijskie. Żegluga po nim wymagała nielichej wprawy. Marynarze, płynąc po ciemnym, wzburzonym rumie, walczyli z przechyłami i mieli nieustanny problem z wytyczeniem i utrzymaniem kursu.

 

Czasami cumowali na malowniczym Półwyspie Tramalskim, który koił zmysły i to nawet za bardzo. Na jego północnej części rozciągał się synestezyjny Kwaserbejdżan. Na południu Zwałkany — legendarny cel afterowych himalaistów. Na terenach zachodnich mieściła się niebezpieczna Ketiopia, a cały wschód…

 

  • Ty, obudź się!

 

Seba ocknął się i rozejrzał dookoła. After nie wygasał. Wręcz przeciwnie. Ludzie świrowali jeszcze mocniej.

 

Świeżo obudzony westchnął. Żałował, że w ogóle wyszedł z domu. 

 

Z dalszych myśli wyrwał go talerz, który właśnie wpadł mu w ręce. 

Data publikacji: 24.09.2025

skopiowano do schowka
zdjęcie autora

Autor

Piotr Olejnik

Chcesz coś dodać?

Proszę bardzo 👇

oj coś nie pykło..., spróbuj jeszcze raz lub zgłoś problem: piotrolej@gmail.com

Historie

czyta się 5 minut

Krótka historia Afterianów

zdjęcie do artykułu
Kiedyś świat tętnił życiem. Mimo wojen, globalnego ocieplenia i rozwarstwienia społecznego szedł do przodu. Wtem nastał niekończący się after, a za tym, co działo się przed prawie nikt nie tęskni.

Od weekendu do weekendu

 

Pewnie dlatego, że wcześniej było szaro, nudno i przewidywalnie. Życie obfitowało w zróżnicowane krajobrazy, lecz finalnie dawało i zabierało po równo — niezależnie od statusu i miejsca urodzenia. 

 

Ludzie z różnych zakątków globu budzili się w różnych domach. Przeciągali się w różny sposób i jedli śniadania. Też różne. Potem ubierali różne buty i wychodzili toczyć głaz.

 

Ten sam. Pomimo tylu różnic.

 

Wielu z nich robiło to bez cienia protestu. Wierzyli, że właśnie na tym polega ich egzystencja. Inni pchali kamień po coś — w imię gorejących namiętności, śmiałych podbojów i przełomowych odkryć. Były też jednostki, które nie zadawały pytań i nie oczekiwały odpowiedzi. Z pokorą i uśmiechem na ustach turlały fundament swej maluczkiej, prostaczej egzystencji. 

 

Zawsze od poniedziałku do piątku. Nigdy podczas weekendu.

 

W weekend się odpoczywało. Obowiązywała zasada pt. Budzikom śmierć. Za nieprzestrzeganie jej groziły takie konsekwencje jak przymusowe spanie do południa, śniadania w porze obiadowej i wydłużone areszty kąpielowe. Najbardziej niereformowalnych skazywano na słodkie nicnierobienie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia warunkowego.

 

Weekend rządził się surowymi prawami, lecz z drugiej strony zbliżał ludzkość do bezpowrotnie utraconego raju. Jabłko z drzewa poznania dobra i zła, zamiast odbijać się czkawką, zachwycało smakiem i kusiło soczystością pozbawioną przykrych konsekwencji. No, może oprócz lekko uciążliwego poniedziałku, ale i z nim każdy jakoś sobie radził.

 

I tak się żyło. Od weekendu do weekendu, w określonych ramach i względnej harmonii. Nikt nie przypuszczał, że wkrótce najcudowniejsze dwa dni w tygodniu, zamiast dawać siłę, zaczną być źródłem słabości.

 

 

Jak Zwał tak zwał

 

Wszystko zaczęło się od personifikacji pewnego stanu. Nieco przypominał przywołane wcześniej życie, ale jeszcze bliżej było mu do śmierci. Owszem, dużo dawał, ale zabierał znacznie więcej. Do tego kusił tak, jak wąż czynił to z Adamem i Ewą.

 

Mówiono o nim Zwał, choć nazywano też go Zwałą. 

 

Płeć tej personifikacji pozostawała niejasna. Raz żeńska, kiedy indziej męska. Bywała też bezosobowa, ale w sumie w tym przypadku nie o płeć się rozchodziło. 

 

Bardziej o wpływ. Dotkliwy, bolesny i bardzo osobisty, jak na kogoś, kto nie posiadał określonej osobowości.

 

Ludzie gadali — jak zwał, tak zwał, a jak Zwała, to Zwała. Nasza bohaterka tkwiła w nieustannym przeistoczeniu, zdobywając coraz szerszą i mroczniejszą sławę.

 

Poplecznicy Zwały, znani jako Zakon Afterianów  mieli dość przyjemnych, poukładanych weekendów, gdzie regeneracja przed następnym tygodniem pełnym wyzwań jest celem nadrzędnym. Chcieli wrażeń. Ekscesów. Sensacji. Interesowały ich przeżycia transgresywne.

 

I nowy porządek, w którym ziemie, miasta i państwa całego świata ogarnie Zwała.

 

Niebawem doszli do wniosku, że najprostszym sposobem na zwałę jest deprywacja snu. Postanowili osiągnąć ją za pomocą afterów.

 

Dziwne to były spędy. Już w piątek ludzie zbierali się w wynajmowanych mieszkaniach, najczęściej obskurnych, choć trafiały się też bardziej wyszukane. Tam pogrążali się w rozpuście. Zasunięte zasłony szczelnie odgradzały od światła, co skutkowało brakiem poczucia czasu i niewiedzą na temat aktualnej pory dnia lub nocy. Im dłużej after trwał, tym więcej absurdu malowało rzeczywistość, przenosząc ją z szarej rutyny prosto w długie szpony mistycyzmu.

 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a na afterach nigdy go nie brakowało. Menu serwowane w płynnej i sproszkowanej formie wchłaniało się natychmiastowo, dając czystą energię. Tu i teraz. Dzięki niemu aftery trwały coraz dłużej i stopniowo wkradały się w dotychczas niezaburzoną strukturę tygodnia. Oprócz weekendów ludzie zaczęli imprezować także w dni powszednie. Godziny zlewały się w doby, a doby rozciągały się jak tripy po substancjach halucynogennych. 

 

Nastąpiło zaniżenie standardów. Instytucje publiczne wysiadały, bo brakowało trzeźwych pracowników. Szkoły wiały pustką, bo młodzież siedziała na afterach, a najmłodsi szukali na nich rodziców. W szpitalach zaprzestano leczenia, bo dostęp do leków zamieniał izby przyjęć i sale operacyjne w kolejne aftery.

 

Krucho było nie tylko pod kątem holistycznym, ale również jednostkowym. Ludzie tracili stanowiska, trwonili majątki i rozbijali relacje. Gdy nie siedzieli na afterze, to czekali w kolejkach do psychoterapeutów. Opowiadali o przelotnych znajomościach i narkotycznych wizjach. Na koniec dziękowali i mówili, że wrócą.

 

I wracali. Nie do gabinetu, tylko na kolejny after.

 

Elity międzynarodowe konsekwentnie odwracały wzrok od postępującej zagłady. Tymczasem rozbestwieni do granic Afterianie wezwali największych, afterowych kartografów, aby nakreślili mapę z nowym, wspaniałym światem.

 

I tak Francja, kosztem prestiżu i luksusu, zyskała Lażulowe Wybrzeże i oddzieliła się od Wielkiej Sypanii za pomocą Kanału La Melanż.

 

Zaś na terenie Afryki Zachodniej pojawiło się Wybrzeże Klatki Schodowej, pełne opalonych luf, strzykawek i rozbitych butelek, leniwie kołyszących się wraz z falą.

 

W Polsce przeniesiono stolicę z Warszawy tam, gdzie jest jej prawowite miejsce. Do Crackowa.

 

A kiedy w Crackowie koronowano pierwszego od wieków Króla Cracka, na dalekich antypodach narodziła się Nowa Zielandia. Krajami partnerskimi zostały Demokratyczna Republika Bonga, Wybrzeże Kości Haszowej i Nowa Skunlandia.

 

Nowa Zielandia pozostawała w konflikcie z Gieblartarem, na którego wzgórzach wznosił się Zamek Maurów. Tam, po spożyciu tajemniczego płynu do czyszczenia felg, na nowo otwierały się wrota percepcji.

 

Gieblartar w znacznej części leżał na terenie Zatoki Kacsona, gdzie ból głowy i klinowanie nigdy nie ustawały. 

 

Z Zatoki Kacsona łatwo wypływało się prosto na Morze Kaspijskie. Żegluga po nim wymagała nielichej wprawy. Marynarze, płynąc po ciemnym, wzburzonym rumie, walczyli z przechyłami i mieli nieustanny problem z wytyczeniem i utrzymaniem kursu.

 

Czasami cumowali na malowniczym Półwyspie Tramalskim, który koił zmysły i to nawet za bardzo. Na jego północnej części rozciągał się synestezyjny Kwaserbejdżan. Na południu Zwałkany — legendarny cel afterowych himalaistów. Na terenach zachodnich mieściła się niebezpieczna Ketiopia, a cały wschód…

 

  • Ty, obudź się!

 

Seba ocknął się i rozejrzał dookoła. After nie wygasał. Wręcz przeciwnie. Ludzie świrowali jeszcze mocniej.

 

Świeżo obudzony westchnął. Żałował, że w ogóle wyszedł z domu. 

 

Z dalszych myśli wyrwał go talerz, który właśnie wpadł mu w ręce. 

Data publikacji: 24.09.2025

skopiowano do schowka

Autor

Piotr Olejnik

Chcesz coś dodać?

Proszę bardzo 👇

oj coś nie pykło..., spróbuj jeszcze raz lub zgłoś problem: piotrolej@gmail.com