Od pływaka doskonałego po wieczne czuwanie
Do tragedii doszło nocą z 23 na 24 lipca w miejscowości Wilcze.
Dominik, uczestnik obozu harcerskiego organizowanego przez dolnośląski ZHR, szykował się do zdobycia 3-gwiazdkowej sprawności Pływak doskonały.
Oto wybrane warunki zaliczenia tej próby:
Pływak doskonały:
- Potrafi przepłynąć w wodzie dystans 1000 m co najmniej dwoma stylami.
- Umie przepłynąć 15 m pod wodą, a także zdjąć w wodzie ubranie: koszulę, spodnie i buty.
- Potrafi wyznaczyć i przygotować bezpieczne kąpielisko (np. wyznaczyć granice, oczyścić dno) dla osób w różnym wieku.
W przypadku Dominika 1000 metrów skrócono do 500 i odpuszczono temat przygotowania kąpieliska. Ciekawy wydaje się punkt ze ściąganiem ubrań w wodzie. Czy opiekunowie zadania dostarczają dryfujący wieszak, na którym można zostawić ciuchy?
Możliwe, ale tym razem go zabrakło. Dominik miał przepłynąć na drugi brzeg jeziora w mundurze i ciężkich butach, a następnie rozpalić tam ognisko.
Po zachodzie słońca zameldował się na brzegu jeziora Ośno przed 2 mężczyznami: 21-letnim Markiem G. i 19-letnim Igorem K. Drużynowym i ratownikiem.
Oczywiste jest, że starsi koledzy mieli obowiązek, by zadbać o bezpieczeństwo chłopca.
Nie zrobili tego. Nie wsiedli do łodzi zacumowanej przy pomoście, aby asekurować Dominika. Nie dali mu nawet kamizelki ratunkowej lub bojki ratowniczej.
W zamian Dominik otrzymał czołówkę. Z nikłym światełkiem na głowie wyruszył w ostatni rejs. Z pomostu obserwowali go drużynowy i ratownik. Po chwili chłopak zniknął pod powierzchnią wody.
Ciało wyłowiono 4 godziny później.
Znajomi tragicznie zmarłego podkreślają, że o fatalnej próbie mało kto wiedział. Oprócz tych najbardziej wtajemniczonych. Drużynowego i ratownika.
Wygląda na to, że w ZHR-ze nic się nie zmieniło.
Doskonale pamiętam tę aurę tajemniczości, obecną na zbiórkach, nocnych alarmach, grach terenowych i obozach.
Pozwólcie, że opowiem o ostatnich. W końcu to obozy były podsumowaniem całorocznej, harcerskiej pracy. I perfekcyjnym studium wszystkich patologii, jakie zżerały tę pomyloną organizację.
Dowiesz się w swoim czasie
Wraz z upadkiem komuny w 1989 roku powstał Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej.
Założenie było takie, aby odejść od sofciarskiej formuły ZHP, która według ortodoksów mniej przypominała surwiwal, a bardziej dziecięce kolonie.
Instruktorzy nowej organizacji chcieli wrócić do skautingu pierwotnego. Konkretnego. Bez mydła. Takiego, o jakim pisał Aleksander Kamiński w Kamieniach na szaniec – szkolnej lekturze o działalności Szarych Szeregów podczas II wojny światowej.
Członkowie ZHR-u mieli być jak Alek, Zośka i Rudy. Niezłomni. Nieustraszeni. Gotowi na służbę Bogu i Polsce. Gotowi, aby spojrzeć śmierci w oczy i zginąć.
I tak nas tresowano. Po wojskowemu i w atmosferze wiecznego niedopowiedzenia.
W ZHR nic nigdy nie było jasne.
2 w nocy. Śpię w lesie, po intensywnym dniu podchodów, rozpalania ognisk i innych zajęć o leśno-wojskowym zabarwieniu. Nagle budzi mnie donośny dźwięk dzwonu. Martwego by obudził.
Przyboczni krzyczą, że mamy minutę, aby stawić się na zbiórkę. W panice zrywam się z pryczy, jakby zależało od tego moje życie.
W ZHR-ze 90% czasu spędza się w mundurze. Wyjątkiem jest służba kuchenna – najgorsza z pańszczyzn. Każdy kilkuosobowy zastęp zalicza ją przynajmniej raz podczas obozu. Przez dobę, w warunkach polowych gotuje dla setki ludzi, a potem po nich sprząta. Obiera tony ziemniaków i myje setki naczyń w jeziorze. Bez płynu, bo to szkodzi naturze. Samą wodą i druciakiem skrobię sadzę ze 100 litrowych kotłów.
Drugie odstępstwo to pionierka. Budowa i demontaż infrastruktury obozowej. Nie było w niej musztry i tej durnej, świętojebliwej otoczki. Dominował luz, nauka bezcennych umiejętności w zakresie majsterkowania i fajni ludzie ze zdrowym podejściem do harcerskiej doktryny.
Zaspany wybiegam na apel. Jan Rajpolt, mój przyboczny i arch nemesis jednocześnie, starszy o rok i stopień informuje, że spóźniłem się 10 sekund.
Nie czekam, co powie dalej. Biorę się za 20 pompek.
Wstaję. Janek twierdzi, że połowę oszukałem. Mam zrobić całą serię jeszcze raz. Nie kłócę się. W przeciwnym wypadku będę stał na baczność lub dostanę przegon.
Pompki robisz za drobne przewinienia. Gdy przeklniesz, zażartujesz w sposób uznany za niewłaściwy lub po prostu. Dla sportu. Przegon i stanie na baczność dotyczą poważniejszych występków. Takich jak spanie na warcie, bójki lub pyskowanie.
W harcerstwie nie toleruje się pyskowania.
Podczas przegonu pakujesz wszystko, co masz i biegniesz. Zabawne. Wyobrażam sobie 14-letniego siebie. Niższego, słabszego, z 65 litrowym plecakiem, pędzącego i potykającego się o korzenie. Pot się leje, kolka narasta z każdym krokiem, a ten, co przegania, kopie mnie po kostkach i krzyczy.
Szybciej gnoju! Co wymiękasz? Biegniemy dalej! Równaj, a jak nie, to robimy kolejne kółko wokół jeziora!
Zajechało wojskiem? Hitlerjugend? Oba skojarzenia są trafne, ale i tak wolałem przegon od stania na baczność.
2 godziny dłużyły się w nieskończoność. Już po kilku minutach ciało mimowolnie ulegało rozluźnieniu, co nie podobało się oprawcom. Reagowali natychmiastowo. Krzykiem i groźbami.
Nie było komendy spocznij! Stoisz dalej, dopóki nie powiem inaczej. Masz się za wielkiego cwaniaka?
Nie, nie miałem się za wielkiego cwaniaka. Byłem dzieckiem i dziwiło mnie, że inne, starsze o 2 lata dziecko, wykorzystuje władzę, aby znęcać się w tak tani i prymitywny sposób.
Dziś wiem, że w ZHR-ze władca much kłania się nisko. Ale wróćmy do apelu.
Mówią nam, że wieśniacy zaatakowali obóz. Patrzymy po sobie. Trochę ze strachem, a trochę z niedowierzaniem.
Ktoś z młodych pyta:
Ale jak to zaatakowali?
W odpowiedzi słyszy mój ulubiony tekst z harcerstwa
Dowiesz się w swoim czasie
Nie ciągniemy kadry za język, bo nie ma po co. Na polecenie przybocznych i drużynowego opuszczamy podobóz. Maszerujemy kilkaset metrów i kładziemy się w krzakach. Leżymy na mchu i gałęziach. Z nożami pod ręką w pogotowiu. Starsi twierdzą, że sytuacja jest poważna. Kryzysowa. Nic nie wiadomo. Kadra obozu usiłuje zwalczyć śmiertelne niebezpieczeństwo.
Nasze oczy powoli przywykają do ciemności. Widzą coraz lepiej, ale za to pozostałe zmysły płatają figle. Najmniejszy trzask, najlichszy dotyk rozbudzają wyobraźnię i malują nowe zagrożenia.
Robi się wpół do 5 rano, gdy zbierają nas do namiotów. Idziemy spać ze świtem. Pobudka standardowo o 7.
Następnego dnia nie pada żaden oficjalny komunikat o zeszło nocnym wydarzeniu. Pocztą pantoflową dowiadujemy się, że 3 pijanych dresów mijało obóz. Zobaczyli naszego, krzyknęli Umyj dupę! i rzucili w jego kierunku pustą butelką. Wylądowała z 15 metrów od celu i nawet się nie rozbiła.
A nasz nie dość, że obudził cały obóz, to poskarżył komendantowi, że okoliczni wieśniacy grozili mu śmiercią.
Ciąg dalszy znasz.
A jeśli chodzi o resztę, to dowiesz się w swoim czasie.